poniedziałek, 7 grudnia 2009

Sześć dwójek i kapelusz, czyli seriale


•  Miało być sześć piątek, a będzie sześć dwójek.
Moja żona zachorowała na Doktora House’a stosunkowo późno, ale nad wyraz nieuleczalnie. W ekspresowym tempie zaczęła nadrabiać zaległości i pierwszy sezon ukończyła chyba w dwa dni. Również próbowałem oglądać, ale po paru odcinkach przestałem nadążać i odpadłem... Potem  moje spotkania z doktorem w zasadzie sprowadzały się do programowania odcinków 3 i 4 serii, które nadawane były w porze pracy.
Okazało się, że doktor Faust vel Haust ma w sobie rzeczywiście coś demonicznego - proszę zobaczyć, w jakim momencie maluba zakończyła pewnego razu paroodcinkowy seans {nieświadoma, jaki jest stan licznika}:





•  Uff, Naznaczony dotarł do kresu swych odcinków - nierównych sobie, przez co cały serial zasługuje na notę co najwyżej średnią. Niekiedy brakowało dramaturgii, częściej logiki, a śmiertelna powaga  i groza trochę nużyły i śmieszyły. Najlepszy z widzianych przeze mnie odcinków to ten z zakopanym Robertem Więckiewiczem - lekkość, czarny humor i przymrużone oko. Najgłupsza zaś wpadka miała miejsce w odcinku z Marcinem Dorocińskim {o innym serialu z tym aktorem warto kiedy indziej...}, „autorem” zdjęcia roku, które ukradł pozostawionemu na śmierć szwagrowi. Tyle że ranny osuwa się na ziemię razem ze swoim aparatem, a Dorociński uciekając przed serbskim pościgiem, zabiera mu jedynie spluwę...
Co do postaci Nieznajomego - w grafice wyguglałem poniższą fotografię Arkadiusza Bazaka i gdy spojrzałem na miniaturkę, to myślałem, że pochodzi właśnie z planu Naznaczonego. Ale nie, to z Beniamiszka (1975). Ktoś antycypował? 

Ze dwie dekady temu słyszałem anegdotkę według znanego schematu: szemrany facet gdzieś spotyka Bazaka i mówi: My to się chyba znamy, czekaj, czekaj, już wiem... siedzieliśmy razem w pierdlu!

Brak komentarzy: